wtorek, 22 lutego 2011

Czytelnictwo - rwać włosy ze łba?

W drodze na uczelnię udało mi się dorwać darmowe "Metro" (taka wersja demonstracyjna GW) - na całe szczęście jaki egzemplarz się jeszcze uchował (w końcu Polak to analfabeta i literek nie składa - pewnie olbrzymi nakład Lud na srajtaśmę zbiera). Po pośpiesznym znalezieniu horoskopu, który jednak się nie spełnił jak należało - zacząłem wertować resztę zawartości (a nuże co ciekawego?). No i - znalazło się, a jak!


Jak zwykle, co jakiś czas, uczone gremia muszą podnieść wrzask w wykształciuchnych gazeciskach, po czym skierować jak zwykle pytanie do Najwyższych Oświeconych Przodowników Narodu, czyli politykierów - "Dlaczego statystyczny pan X tak mało czyta? Co na to poradzić?" 

Osobiście wydaje mi się, że najprościej zapytać statystycznego pana X. No, chyba że statystyczny pan X nie istnieje, a statystyka jest zwyczajnym kłamstwem i nie powinno sie na nią uwagi zwracać... 

Ale Oświeceni wiedzą lepiej. Więc trzeba posłuchać co mają do powiedzenia!

W tym celu powstała w owym "Metrze" rubryczka pt. "Jak Oni Czytają?", w której szacowna redakcyja zapytuje się politykierów - co czytają, ile, oraz najważniejsze - jak przymusić Polaczka do Książeczki. Trzej politykierzy wypowiedzieli się następująco (pomijam ilość i jakość ich czytelnictwa, bo - perdone - mam to po prostu w nosie):


Sz. P. Bartosz Artukowicz z SLD wyraził swoją niezwykłą opinię, że "W propagowaniu czytelnictwa ważny jest taki system edukacji, który powodowałby chęć sięgnięcia po książkę".
- wielka szkoda, że Sz. P. Artukowicz zapomniał dodać, jaki to miałby być system. Pewnie więcej dzieł politologicznych, zamiast tych fabularnych wymiotów - i to porządnych autorów, jakiegoś Marksa i Engelsa na ten przykład?

W obecnym systemie edukacji jest przecież mnóstwo książek. Lektur, które trzeba przeczytać - i dlatego mało kto chce. A i co się dziwić? Lepiej, jakby było więcej analfabetów - przynajmniej nie mogliby wypisywać dyrdymałów gwałcących polszczyznę - nawet taką z myśli futurystów - lub zdrowy rozsądek!

Sz. P. Prezes Stanisław Żelichowski, szefu PSL, powiedział o swoim niezwykłym poświęceniu, by podnieść poziom czytelnictwa w kraju:
"Aby zwiększyć czytelnictwo książek, staram się dotrzeć do różnych organizacji, również tych pozarządowych" - pytanie za order Kukułówki: jakie dotarcie do jakich organizacji ma zwiększyć poziom czytelnictwa? Żeby nie było za łatwo - dołączam do tego wymóg, by zrobić to po żelichowskiemu!
"[...] deklaruję udział we wszystkich przedsięwzięciach, które popularyzują czytelnictwo" - to się chwali, panie Prezesie. Ja też, tego bloga pisać mi się zdarzyło.
Najważniejsza jednak myślą Prezesa Żelichowskiego było poczucie okropnej bezsilności: "Niestety, poleceniem  odgórnym nie da się zwiększyć czytelnictwa w Polsce" - wielka szkoda! Z chęcią zobaczyłbym specjalne 'czytomierze', przymusowe godziny biblioteczne czy jaki inny socyalistyczny projekt! A na poważnie - zadziwiająco słusznie pan Prezes był zauważył, w przeciwieństwie do swojego - możnaby rzec - ideowego kolegi. Aż podejrzanie słusznie, jak na socyalistę.

Ostatni pan politykier, który się był wypowiedział, to Sz. P. Jarosław Gowin, "nieformalny lider konseratywnej frakcji w Platformie" (niestety, autor nie doprecyzował jakiej...). Odpowiedział dosyć mądrze na głupie pytanie, choć z odrobiną megalomanii - "[...] sądzę, że własnym przykładem mogę zachęcać polaków do czytania. Świecić przykładem - tylko to mogę zrobić". No i z czego tu się pośmiać? Suchar.


Na krytyce tych ciekawych wypowiedzi mógłbym noteczkę zakończyć... ale w gruncie rzeczy, to nie jest jeszcze tak źle, żeby Najmędrszy Ja nie znalazł jeszcze metody na kłopoty. Oświecenie przyszło - dla odmiany - podczas drogi powrotnej.

Dlaczego poziom czytelnictwa spada? Odpowiedź jest prosta, i moje palce mi wciąż o niej przypominają - PRZEZ WALKĘ Z GLOBCIEM! 

Proszę Państwa Szanownych Czytelników (Statystycznych Analfabetów, proszę o Statystyce pamiętać i się sianem nie próbować wykręcić!) - gdyby w palce tak nie mroziło, to by się po książkę łacniej w oczekiwaniu na przybycie Komunikacyi Mieyskiey sięgnęło! Ja - oddany czytelnik - muszę paluchy odmrażać w imię naprawy poziomu czytelnictwa własnym przykładem lektury w miejscu publicznym - a bandyccy Ekolodzy obniżają globalną temperaturę!

Ha!

17 komentarzy:

  1. Nie wiem, czy to jakiś nowy trend, ale na blogach prawicowo/konserwatywno/liberalnych wciąż deprecjonuje się badania dot. "niżu czytelniczego" - wytłumaczysz dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja właściwie to nie znam tego trendu - jakoś tak zerkając pobieżnie dokoła zmiarkowałem, jakoby właśnie na odwrót było...

    Może zacznijmy po kolei, dlaczego tak może być.

    1. Jak zresztą dosyć słusznie zauważyła Erinti na swoim blogu w poście dotyczącym "statystyk zarobków Polaków" - bardzo łatwo można badania zakłamać.

    2. Prawicowco-konserwatywno-liberalni w ogóle raczej za statystykami nie przepadają. Na ten przykład - krytyka sondaży. Ot, taki już odruch obronny, jak mnóstwo studiów prowadzonych jest w celu obronienia wcześniej założonej tezy...

    3. Prawicowo-konserwatywno-liberalny nie jest fanem myśli, wedle której należy zaglądać na ręce bliźniemu, co to on tam sobie w domu robi (lub - nie robi). Czuć chęć narzucenia obywatelom "jedynie słusznej ideologii" - a co za różnica, czy to idea 'sprawiedliwości społecznej' czy 'Polski czytającej'?


    Zresztą bardziej mnie od badań śmieszy reakcja i pomysły politykierów ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wiem co trzeba zrobić! Wprowadzić podatek od nie-czytania książek i specjalną komórkę ministerstwa, które będzie prowadziła inwigilacje wśród sąsiadów, którzy mają powiedzieć, czy to z książką widzieli tego podejrzanego. Oprócz samej zbrodni nie-czytania trzeba by było wprowadzić kanon zakazanych lektur, jak np. książki liberałów, austriackiej szkoły ekonomii etc. Za załamanie prawa szło by się do specjalnego gułagu, w którym trzeba by było pod przymusem bookstapowców czytać książki, a nad wejściem byłby napis: "Reading makes You free!".

    CO do trendu, to ciężko mi się wypowiedzieć, czy to prawda, czy nie. Jednak sporo ludzi czyta, jak się popatrzy jadąc tramwajem. Choć ta ilość czytelników jakaś oszałamiająca też nie jest, ale wzrostu czytelnictwa przez działania rządowe nie należy się spodziewać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłoby to z pewnością Ministerstwo Świadomej Książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Śmiejcie się, ale bliżej nam raczej do sytuacji z filmu "450 stopni Fahrenheita."

    OdpowiedzUsuń
  6. A czemu nie z książki? (451 stopni!)

    Raczej nam to nie grozi - chyba, że sami papier palić zaczniemy, bo zalew informacji w postaci różnych pseudonaukowych ksiąg, tandetnych bestsellerów (żeby już o dziennikach sejmowych nie wspomnieć!) jest przeogromny. A wartościowe teksty w tym zalewie nieraz giną.

    Bosy Antku, zauważ, że tak scenariusz "przymusowego czytelnictwa" jak i "przymusowego nie-czytelnictwa" ma jeden, bardzo ważny, wspólny element. Ten straszliwie jadowity...

    Z tą właśnie "przymusowością" walczyć należy! Ja niestety odbieram taką "troskę o nieczytatość obywateli" jako zalążek kolejnego sposobu na indoktrynację odpowiednią, przymusową myślą...

    OdpowiedzUsuń
  7. Żebyś sobie wszystkie wyrwał, to niewiele tu pomożesz:) Jeśli komuś czytanie nie jest do niczego potrzebne, to jego strata. Pan Gowin nie jest dla mnie żadnym przykładem, więc czy czyta, czy nie mało mnie obchodzi.
    Szczerze mówiąc, moim zdaniem, każdy sam musi odkryć, jaką wartością jest czytanie książek. Jeśli nie odkryje - jego strata:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wolałabym nie deprecjonować tych badań, bo właśnie nieczytanie sprzyja podatności na indoktrynację. Chociaż owe badania nieco mnie dziwią. Współpracuję zawodowo z wydawnictwami, znam wielu księgarzy i jakoś nie słyszę utyskiwań na niż czytelniczy.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Liv: Oczywiście, zgadzam się. Ale i tak z tych trzech zdań, słowa Gowina są chyba najmądrzejsze. Bo taka prawda - nic innego się zrobić nie da.

    @Magrat: Tak samo nierozumne czytanie bez krytycznego podejścia - jest samą w sobie, indoktrynacją. Zlikwidować demokrację, a 'podatność na indoktrynację' nie będzie już tak straszliwe.

    Z drugiej jednak strony, pomimo wszelkiej sympatii dla książek - mam wątpliwości, czy lektura np "Psa Baskervillów" albo "Wichrowych wzgórz" wyczula na indoktrynację...

    To krytyczne podejście do rzeczywistości na indoktrynację wyczula. A żeby podejść do życia po kartezyjsku, to nie wiem czy książka jest niezbędna.

    Słowo pisane co najwyżej może rozbudzać wyobraźnię. I pamiętajmy - również indoktrynować....

    PS. Nikt nie ma pomysłu, w jaki sposób rozumieć słowa Prezesa Żelichowskiego? Jestem szalenie ciekawy, a mój analfabetyczny umysł nic nie potrafi wymyśleć :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie zrozumiemy się, mam wrażenie...

    Kos, reprezentujesz skrajnie liberalną myśl, która zakłada, że człowiek jest TAK wolny, że wolno mu być głupim, niedouczonym, ignorantem, wolno mu nie czytać itd.

    Z takim nastawieniem powtórzy się w Polsce sytuacja z niemieckiego Big Brothera, gdzie gwiazdą edycji został młody chłopak, autor kwestii: "Who the fuck is Shakespeare?!"

    I to był autentyczny wyraz ignorancji, a nie krzyk o przewrócenie kanonu do góry nogami.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja twierdzę, że nie ma prawa być głupim. Nie ma prawa do ignorancji

    To pewnego rodzaju mój prywatny totalitaryzm, ale i tak to jest małe miki w porównaniu z pomysłami, by zostawić ludzi samym sobie i niech się pasą gdzie chcą.

    Co do demokracji - ustrój jest wadliwy. Mi się marzy oświecona monarchia, która pragnie, by obywatele czytali i rozwijali się intelektualnie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Widzę pewne rozgraniczenie pomiędzy "niezgodą społeczną" a prawnym usankcjonowaniem.

    Nacisk środowiska, szczególnie w warstwach przynajmniej wykształciuchnych - o inteligencji prawdziwej nie wspominając - jest wystarczający. I zawsze wystarczał.

    Dopóty, dopóki ci Ze Szczytu nie wzięli się do roboty.

    Działa tutaj reguła przekory (jeżeli o młodzieńców chodzi), reguła 'przeniesienia odpowiedzialności' (przy ich rodzicielach). A wszystko z błogosławieństwem rządu.


    Z drugiej strony, wolałbym, żeby ludzie nie wiedzieli "who the fuck is Shakespeare" niż pozwalali działać politykom głoszącym curiosa gospodarcze.

    Znajomość literatury ma tu mało do gadania...

    PS. Jak to możliwe, że w Niemczech dzieciuch nie znał? To tam nie mają 'państwowej, bezpłatnej edukacji'? A biblioteki występują w częstotliwości 'jedna na województwo'?

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiesz, kto ma uszy do słuchania usłyszy - i o Szekspirze, i o debilizmach rządu.

    pzdr

    Gadu gadu, a włosy rosną - jak napisał Mrożek.

    Do nastepnego postu!

    OdpowiedzUsuń
  14. Jako nowy,za bardzo się nie będę wtrącał i wymądrzał. Powiej jedno: drogi Autorze! Czuję w Tobie bratnią duszę jeśli chodzi o głoszone poglądy.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  15. @Bosy: Postaram się niebawem! ;D Choć ujęcie pewno znów będzie kontrowersyjne ;)

    @Phazi: Ależ proszę się wymądrzać! Wtręty jak najbardziej pożądane... trzeba się czasem chociażby i ostrym słowem przerzucić, żeby zbliżyć niby brat z bratem! ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ha! To czuję się zaproszony! Do następnego posta!

    OdpowiedzUsuń
  17. Ja tu poniekąd w dyskusji zgodzę się z KosKosem, bo wg mnie najlepszą zachętą do czytania jest wpływ środowiska. Powiem szczerze, mnie zachęcił do czytania tata tym, że czytał mi najpierw sam bajki i książki do snu, a potem zachęcał, bym sam doczytywał. Gdyby nie on, pewnie jak wielu rówieśników, czytania bym się nie imał. No bo jak, jak zaczynałem szkołę z taką książką, jak "Dzieci z Bullerbyn"? Dużo dziewczyn się wypowiada, że im się podobała ta książka, dla mnie była traumą. Co innego było z książką "Chłopcy z Placu Broni", którą czytałem z zapartym tchem jako gówniarz. Tylko niestety była po "Dzieciach...". By zachęcić czytaniem, trzeba wpłynąć na element zachęty, potrzeby, jakoś zaintrygować. Przymusem niewiele się zdziała, bo zazwyczaj wywołuje efekty odwrotne od zamierzonych.

    OdpowiedzUsuń